BLOG LITERACKI mamao.pl
BLOG LITERACKI mamao.pl

|  O MNIE

Anna Dan - rozmowa o „Solo”, „Linie”, prawie autorskim i nie tylko.

PODCAST dobry.book | Cykl „Rozmowy kontrolowane” | Odcinek 1: rozmowa z Anną Dan.
Część 1 posłuchaj w SPOTIFY | PODCAST GO
Część 2 posłuchaj w SPOTIFY | PODCAST GO

 

Zapraszam do przeczytania mojej rozmowy w ramach cyklu podcastów „Rozmowy kontrolowane”. Moim pierwszym gościem jest Anna Dan.

 

Anna Dan - rozmowa

Anna Dan – rozmowa

 

Anna Dan: Cześć Kochani. Jeśli jesteście na bookstagramie to na pewno znacie mój głos z mojego profilu @anna.dan.books i z moich stories. Natomiast dzisiaj jestem gościem u Magdy, która poprosiła mnie o wypowiedź na tematy bardzo mnie dręczące, za co jestem jej ogromnie wdzięczna. Zapraszam was do słuchania.

 

Na początek pytanie, które chciałam Ci zadać od chwili przeczytania obydwu książek. Dlaczego zdecydowałaś się na taką kolejność publikacji? Dlaczego zerwałaś z chronologią wydarzeń i w pierwszej kolejności pojawił się „Solo”? Wiem, że książka taka jak „Lina” ma swoją fachową nazwę, ale zupełnie wyleciała mi z głowy.
Anna Dan: To jest w istocie pytanie o prequel, tak? Dlaczego prequel? Dlaczego „Lina”, która jest tomem drugim, dzieje się 4 lata wcześniej niż „Solo”, który jest tomem pierwszym?
Nie planowałam tego w ogóle. Szczerze mówiąc „Solo” nie miało mieć ani kontynuacji ani prequela, ani nic. Pisałam „Solo” i tylko „Solo”. Na tym się skupiłam, ale kiedy pisze się książkę to trzeba trochę pożyć ze swoimi postaciami. Trzeba z nimi poobcować, dogłębnie je obmyśleć, stworzyć dla nich cały background. Tych rzeczy się nie wykorzystuje w książce, ale sam fakt, że każda z postaci ma jakąś historię sprawia, że postacie są prawdziwsze, jawią się jako bardziej wiarygodne, takie z krwi i kości. Wydaje mi się, że to akurat mi się udało w „Solo”, bo niemal każda recenzja podkreśla, że postacie te pierwsze i te drugoplanowe są z krwi i kości, są wiarygodne psychologicznie. Więc jak już napisałam „Solo” to w głowie zostało mi bardzo dużo historii pobocznych, których w książce nie wykorzystałam, bo po prostu nie były potrzebne. Taki Pętla na przykład, który w książce pojawia się pewnie 3 razy – wyłącznie jako support dla Solo – ma swoje imię i nazwisko, szkołę, zawód i dziewczynę. To wszystko mogę wykorzystać w ciągu dalszym, ale mogę też wykorzystać w książce wcześniejszej. Dlaczego napisałam tom drugi jako prequel? Dlatego, że uwielbiam prequele. Ja w ogóle jestem osobą raczej przewrotną, nie lubię oczywistych sytuacji i oczywistych rozwiązań. Lubię troszkę pokomplikować. Wydaje mi się, że to jest po prostu ciekawszy zabieg, stworzyć prequel niż zwykłą, chronologiczną kontynuację. Gdybym chciała, żeby było łatwo i prosto to pociągnęłabym losy Datki i Solo dalej, ale dużo bardziej kręciło mnie wymyślenie tego, co działo się wcześniej. Prawda jest taka, że gdy napisałam „Solo”, to cały prequel zbudowałam chyba na dwóch albo trzech wzmiankach, zupełnie epizodycznych scenach z „Solo”. Pierwszy taki epizod jest, gdy Adam opowiada Datce o Solo, o tym że kiedyś jego rodzina przeżyła tragedię i z czasem Solo stał się agresywnym zbójem. Parę lat wcześniej Adam studiował nie medycynę tylko psychologię i zrobił licencjat na podstawie historii Solo. Napisał o traumie, żałobie, bólu i gniewie. To wykorzystałam jako osnowę „Liny”. Druga taka wzmianka, która z kolei dała mi punkt podparcia pod całą intrygę kryminalną to typowa historia oparta na konstrukcji Who’ve done it?, czyli kto stoi za tym, co się w tej książce dzieje. To książka, w której trzeba rozwiązać zagadkę. Ten punkt zaczepienia do owej zagadki dało mi dosłownie jedno zdanie. Nie wiem, czy czytelnicy „Solo” to pamiętają, myślę, że nie, ale kiedy młoda Datka jedzie z tatą odebrać psa z hodowli, okazuje się, że hodowla jest trochę szemrana, a hodowca ma takie dosyć nazistowskie poglądy. To chyba tak naprawdę jest tylko jedno zdanie. Tak po prostu mi się ten hodowca stworzył w głowie i na podstawie tego jednego zdania zbudowałam całą intrygę kryminalną w „Linie”. Lubię prequele, ale wiem, że dla wielu osób są konceptem zupełnie nieznanym.

 

Może powiesz, czym jest prequel i czym charakteryzuje się ten koncept. Szczerze przyznam, że mi również obiło się o uszy to pojęcie, ale szybko o nim zapomniałam.
Anna Dan: Prequel to jest takie coś, co dzieje się wcześniej, ale trzeba to czytać później. Obie książki mają twist. Obie książki zasadzają się na tym, że rzeczy nie są takie, jakie się nam na początku wydaje.Gdybyśmy przeczytali te historie w porządku chronologicznym, czyli najpierw „Linę”, która dzieje się w roku 2016, a potem „Solo”, który dzieje się w roku 2020, to wówczas zepsuliśmy sobie oba twisty. To chyba wszystko. Dodam jeszcze, że wiele z osób na bookstagramie doskonale pamięta „Balladę ptaków i węży”, to jest czwarty tom serii „Igrzyska śmierci” Suzanne Collins. I to jest właśnie typowy prequel. To jest historia, która dzieje się kilkadziesiąt lat wcześniej, ale trzeba ją czytać jako tom czwarty, czyli jako książkę po trylogii. Dlatego, że inaczej nie czerpalibyśmy przyjemności ani z trylogii, ani z „Ballady ptaków i węży”.

 

W takim razie jak wyglądało samo pisanie „Solo”? Czy książka była napisana już od dłuższego czasu i tylko czekała na odpowiedni moment, czy napisałaś ją pod wpływem jakiegoś wydarzenia lub impulsu?
Anna Dan: No pewnie, że tak. Ja myślę, że wszystkie książki powstają pod wpływem impulsów. Natomiast z „Solo” historia jest o tyle ciekawa, że ona powstała po części z potrzeby serca, bo wiadomo, to jest historia pozytywna, romantyczna i tak dalej, ale też po części z potrzeby eksperymentu. Poczułam nagłą, silną chęć powiedzenia „sprawdzam”. Już tłumaczę, o co mi chodzi. Całe moje życie kręci się wokół książek. Pochodzę z domu czytającego, czytałam w dzieciństwie na umór, moje studia, moja praca zawodowa też są po części troszeczkę związane z książkami. W którymś momencie pomyślałam sobie, że tak naprawdę nie mam żadnego prawa oceniać książek innych, oceniać oczywiście wyłącznie na swój użytek, nie oceniam książek publicznie. Kto mi dał prawo w ogóle myśleć cokolwiek o książkach innych, skoro sama nigdy nie spróbowałam tego rzemiosła. Dopiero jak sama spróbuję swoich sił na tym polu, to będę miała prawo oceniać książki napisane przez innych autorów. Ja wiem, że to jest absurdalne, to zupełny nonsens, bo na tej zasadzie każdy powinien najpierw zrobić licencję pilota, a dopiero potem wejść do samolotu. Poza tym, nie chcielibyśmy doprowadzić do sytuacji, gdzie każdy czytelnik byłby autorem. Ale nic na to nie poradzę, poczułam się jakby nieuprawomocniona do oceniania książek innych, dopóki sama nie spróbuję, czy jestem w stanie to zrobić. „Solo” jest moim absolutnym debiutem. Nigdy w życiu nie napisałam żadnej książki do szuflady, żadnych utworów na konkursy, nigdy w życiu niczego nie pisałam, poza bardzo krótkimi formami. Owszem, moja praca zawodowa wymaga pisania tekstów, artykułów i takich tekstów jak copywriter. Natomiast nigdy nie pisałam niczego dłuższego niż 10 stron. Dosłownie. Nawet moja praca magisterska nie miała więcej niż 10 stron tekstu, bo pozostałe strony to były wykresy i cyfry. Naprawdę nie wiedziałam, czy jestem w stanie napisać pełnowymiarową powieść. Pisanie traktowałam jako takie wprawki warsztatowe. Po prostu siadałam i rozpisywałam różne sceny. Obmyślałam wszystko za kierownicą, bo nie mam czasu siedzieć nad kartką czy przed komputerem. Pisałam luźne sceny, tak po prostu, próbując rozpisać pióro, tak jak to się zwykle robi. Książka powstawała w postaci bardzo luźnych scen, które później pozlepiałam w całość. Myślę, że to chyba mi się udało, ponieważ żadna recenzja nie napisała, że książka jest niespójna, czy że widać w niej grube szwy. Myślę, że te szwy wygładziłam dobrze. Natomiast najśmieszniejsze jest to, że jak zaczynałam pisać to podchodziłam do tego jak do wprawek warsztatowych. Zupełnie nie wiedziałam, do czego będzie zmierzała fabuła. Miałam mniej więcej zarys i miałam postacie, bo z nimi rzeczywiście poobcowałam przez około miesiąc. Za kierownicą obmyślałam sobie różnych ludzi, którzy zaludniają karty mojej książki. Natomiast fabuły naprawdę nie znałam, ona się pisała sama, a żeby było śmieszniej, to tak gdzieś do połowy mojej pracy w ogóle nie wiedziałam, jaki będzie końcowy twist, on się pojawił nagle. Więc trochę jest tak, jak autorzy opowiadają, że postacie w którymś momencie przejmują kontrolę. One naprawdę zaczynają żyć własnym życiem i jakby z ich dynamiki wewnętrznej, psychologicznej i interpersonalnej zaczynają się tworzyć zdarzenia, a zdarzenia układać w jakiś ciąg fabularny. Koniec końców „Solo” powstał w dwa tygodnie. Samo pisanie tych luźnych scen, a później naprawdę bardzo żmudna praca łączenia scen w całość, układania w ciąg przyczynowo-skutkowy, to wszystko zajęło mi dwa tygodnie i to tak naprawdę nocami. Ja pracuję full time, mam dzieci, rodzinę, kota i ogród. To były dwa bardzo ciężkie tygodnie. Gdy eksperyment pod tytułem „pisanie” dobiegł końca, kiedy „Solo” powstało w całości i było już spójne, wyczyszczone z literówek i błędów interpunkcyjnych to pomyślałam, że trzeba sprawdzić, czy da się je przeczytać. Wiadomo, że każdemu autorowi wydaje się, że napisał coś, co się da przeczytać, a potem się okazuje, że nikt tego nie jest w stanie przejść. Więc podsunęłam to moim koleżankom z pracy, ale jako książkę niejakiej Anny Dan. Ja nie nazywam się Anna Dan, to jest mój pseudonim, który sobie później przybrałam tak dla zabawy. Chciałam usłyszeć prawdę, a nie chciałam, żeby one też czuły się w jakikolwiek sposób skrępowane. Okazało się, że książka spotkała się z całkiem niezłym przyjęciem dziewczyn. Stwierdziły, że jest ona bardzo dobra, że powinna zostać wydana i ja na tym poprzestałam. Odłożyłam „Solo” do szuflady. Wówczas narodził się pomysł na „Linę”, ponieważ tak jak wspominałam bardzo lubię prequele, pomyślałam, że wykręcę z tego historię wcześniejszą, bo korci mnie ogromnie, a ja lubię wyzwania. „Linę” napisałam miesiąc po „Solo”, pisałam ją troszkę dłużej, bo ten skurczybyk jest trudny. To jest fabuła kryminalna i tutaj trzeba dbać o każdy szczegół, każde słowo, każdą wzmiankę. Okazało się, że tę książkę też się dało przeczytać. Moje koleżanki również ją przeczytały i co więcej, „Lina” podobała im się bardziej niż „Solo”. Wtedy obie książki odłożyłam na miesiąc lub dwa. Pomyślałam sobie, że skoro eksperyment „pisanie” się udał, to może czas przystąpić do fazy drugiej eksperymentu „szukanie wydawcy” i zaczęłam książkę rozsyłać do wydawców. To trwało troszeczkę. Znowu nie tak długo, bo wielu autorów pisze do szuflady po wielu miesiącach nieudanego dobijania się do wydawców. Ja znalazłam wydawcę po dwóch miesiącach. Wymagało to ode mnie trzech ponowień maili. Pisałam do 8 wydawców, wytypowałam tylko tych największych, tych których naprawdę znam z pierwszych stron Empiku. Nie znam małych imprintów, więc napisałam do największych, najbardziej masowych wydawnictw. Ponowiłam maila raz, potem drugi raz i trzeci. Za każdym razem pisałam wiadomość inaczej, za każdym razem próbowałam coś śmiesznego i intrygującego w tym mailu zawrzeć. W końcu, dosłownie po dwóch miesiącach, tuż przed gwiazdką 2019 roku, napisała do mnie pani Ewa Cholewińska, prezeska Wydawnictwa Jaguar: Pani Anno, książka jest świetna, załączam umowę i tyle. Z tym że książka wyszła dużo później, bo wówczas do akcji wkroczyła pandemia i Jaguar zawiesił część swoich planów wydawniczych. Książka miała zostać wydana najpierw w pierwszym półroczu 2020, jednak ostatecznie ukazała się w styczniu 2021.

 

Przypomniałam sobie, że kiedyś podczas jednej z dyskusji na Instagramie, napisałaś mi, że gdyby Solo istniał naprawdę, to miałby głos Korteza. A czyj miałby wygląd? Gdybyś miała wskazać aktora, który idealnie pasowałby do tej roli, kogo byś wybrała? A Datka, Lina? Jakie aktorki najwierniej oddałyby zarówno wygląd, jak i charakter Twoich bohaterek?
Anna Dan: To prawda, ja to podtrzymuję, nie bez powodu jedna z kulminacyjnych scen książki jest rozpisana do muzyki „Starych drzew”, chyba jednej z piękniejszych piosenek Korteza. Jeśli pytacie, który aktor mógłby się w filmie wcielić w rolę Solo , to trudno mi wskazać kogoś idealnego. Solo jest szatynem o zielonych oczach, jest dobrze zbudowany i wysoki, ale przede wszystkim jest twardzielem. Wśród twardzieli trzeba aktora szukać, pewnie najlepiej u Patryka Vegi, może Piotr Stramowski. Jeśli chodzi o dziewczyny to jest jeszcze trudniej. Datka, jeśli chodzi o temperament, charakterek i ten zadzior, to pasowałaby Michalina Olszańska. Co prawda Michalina jest brunetką, a Datka była blondynką, ale to są naprawdę cechy drugorzędne. Ważne jest to, że Michalina jest bardzo twardą dziewczyną i niesamowicie uzdolnioną, bo to przecież aktorka, wokalistka i skrzypaczka. Nie wiem, czy wiecie, ale napisała też powieści – chyba Albatros je kiedyś wydawał. Natomiast Lina jest w książce dziewczyną o czarno atramentowych włosach, mistrzyni wschodnich sztuk walki. No i tutaj zabijcie mnie, nie mam pojęcia, kto mógłby ją grać. To musiałaby być aktorka o miłym usposobieniu, bardzo wysokim poziomie wrażliwości, delikatności i empatii. Musicie mi pomóc. Nie wiem.
Tak się zastanawiam i do Liny pasowałaby mi aktorka z trochę takim azjatyckim typem urody, jakoś od początku widziałam w niej te rysy, nie wiem dlaczego, może to przez te sztuki walki. Jednak absolutnie nie mam pojęcia, która konkretnie osoba byłaby jej idealnym odbiciem, totalnie nie wiem.

 

Czy byłaś zadowolona z przyjęcia przez czytelników „Solo”?
Anna Dan: Pewnie, że tak. „Solo” dostało dość wysokie noty i bardzo dużo dobrych recenzji, więc trudno, żebym była niezadowolona. Natomiast niezmiennie najbardziej cieszą mnie takie krótkie wiadomości od ludzi, którzy po zakończonej lekturze, znaleźli chwilkę, żeby napisać mi wiadomość. W książce w posłowiu zostawiłam namiary na siebie i ludzie z tego korzystają. To jest strasznie fajne, dostać od zupełnie obcej osoby krótką wiadomość, o tym jakie wrażenie moja książka na nich wywarła. Myślę, że to jest tak naprawdę największa miara mojej książki, te krótkie, zdawkowe i niewymuszone maile.

 

A recenzje czy coś Cię tu zaskoczyło?
Anna Dan: Jeśli zaś chodzi o recenzje, to naprawdę bardzo starałam się czytać wszystkie. Zwłaszcza na samym początku, bo przecież o to w tym całym eksperymencie chodziło, żeby wejść w buty autora i poczuć na własnej skórze, jak to jest, kiedy wysyłasz swoje wypieszczone dziecko w świat i poddajesz je pod publiczny osąd. Ogólnie osąd nad „Solo” był bardzo łagodny i pozytywny, bo dobrych recenzji było dużo więcej niż słabych. Dostałam też parę recenzji haczących o hejt, takich trochę nierzetelnych. Nawet nie wiem, czy te osoby książkę przeczytały. Powiem wam, że to było fajne. Fajnie jest zmierzyć się z czymś takim, bo to buduje charakter i bardzo człowieka wzmacnia. Natomiast, jeśli chodzi o to, czy coś mnie w tych recenzjach zaskoczyło, to nie. Zupełnie mnie nie zaskoczyło, że dostałam różne recenzje. Człowieka takiego jak ja, żyjącego tyle lat na tym świecie, nie zaskakuje treść recenzji, bo doskonale wie, że jedną i tą samą rzecz wielu ludzi interpretuje inaczej. To, co podoba się jednym, nie podoba się drugim. Jedni chwalili tą powolnie rozwijającą się, nieoczywistą relacje Datki i Solo, inni tej relacji się czepiali, bo chcieli więcej całowania, wzdychania i patrzenia w oczy, a tego w „Solo” nie dostali. Natomiast to, czego się nie spodziewałam, to to, że wiele osób, którym „Solo” ewidentnie trafiło do serca, zostało już chyba moimi przyjaciółkami. Mimo że się nigdy nie widziałyśmy, bo wydanie Solo trafiło na czasy pandemiczne, to utrzymujemy bliższe kontakty przez Instagram i to są więzi, które pozostaną i to jest w tym wszystkim najfajniejsze.

 

W takim razie może udzieliłabyś kilku wskazówek pisarzom, którzy są na samym początku swojej autorskiej kariery.
Anna Dan: Stanowczo wolałabym nie. Mam w sobie za dużo pokory, bo kimże ja jestem, żeby udzielać innym wskazówek. W Internecie jest zatrzęsienie poradników o tym jak pisać kreatywnie. Ja z żadnych takich poradników nie korzystałam. Napisałam na spontanie i szłam na żywioł, ale na pewno warto z takich rad korzystać, bo to z pewnością pomaga na wejście. Wiem, że jest książka. Remigiusza Mroza pod tytułem „O pisaniu”, więc jeśli na rynku jest książka Remigiusza Mroza to naprawdę, nie pytajcie Anny Dan o rady.

 

Czy w bliżej lub dalej określonym czasie możemy się spodziewać Twojej kolejnej książki?
Anna Dan: Pewnie nie powinnam tego mówić, bo to jest coś, czego nie usłyszycie z ust autorów, którzy zwykle bardzo chętnie opowiadają o swoich pomysłach i zamierzeniach pisarskich. Głównie, dlatego że w ich naturalnym interesie jest, by nie zniknąć, utrzymać się w świadomości czytelnika i na półkach księgarskich. Natomiast ja zamierzam właśnie zniknąć, nie będę więcej pisać i nie będę więcej wydawać. Nie dodam tutaj słowa „nigdy”, bo życie nauczyło mnie, żeby nigdy nie mówić nigdy. Nie znaczy to , że po mojej głowie nie chodzą pomysły na nowe książki, zwłaszcza takie z gatunku kryminałów, ale w tej chwili podejmuje świadomą decyzję, aby te pomysły pozostały w mojej głowie. A są po temu 3 bardzo ważne powody. Po pierwsze „Solo” był eksperymentem. Miał mnie postawić po drugiej stronie książki i zobaczyć, jak to jest być autorem i on tę rolę spełnił, ta formuła się wyczerpała. Po drugie w Polsce każdego roku wydaje się za dużo nowości książkowych. Jest to liczba zupełnie nieproporcjonalna do poziomu czytelnictwa oraz zasobności polskiego portfela. Innymi słowy, jest za dużo premier, których nie jesteśmy w stanie skonsumować. W związku z tym, chyba najnaturalniejszym i najoczywistszym posunięciem z mojej strony będzie nie dokładać własnych cegiełek i się wycofać. Ja wiem, że to jest dokładnie w poprzek panującej narracji, bo w każdej branży panuje narracja sukcesu. Trzeba iść do przodu, pracować na swój sukces, realizować swoją karierę i ja taką postawę oczywiście bardzo cenię u innych, ale sama nie zamierzam iść tą drogą. Po trzecie i to jest chyba najważniejszy powód, dla którego już nie chcę więcej pisać. Ja jestem człowiekiem książek, wszystkich książek, a nie tylko swoich. To jest naprawdę bardzo ważne, bo mam wysoko sięgający stos hańby, a na nim klasykę literatury światowej, beletrystycznej, ale i znakomitej literatury faktu, którą warto znać, więc chyba lepiej spożytkuje czas czytając, i promując znakomitych autorów aniżeli auto promując samą siebie.

 

A właśnie, skoro poruszyłaś temat stosu hańby, czyli stosu nieprzeczytanych książek, które grzecznie czekają na swoją kolej, to jakie gatunki można tam znaleźć?
Anna Dan: Dokumentnie wszystkie. Może najmniej licznie będzie reprezentowana fantastyka, bo po ten gatunek sięgam najmniej chętnie. Ale już, na przykład, dystopie bardzo lubię. Będą tam książki od prozy literatury pięknej, obcej i polskiej przez literaturę obyczajową i romans, po kryminał. Będzie też sporo non fiction i sporo klasyki literatury światowej. Takiej, którą każdy wykształcony człowiek powinien w życiu przeczytać, więc nawet teraz wstyd mi się przyznać, jakich tytułów nie czytałam. Jeśli chodzi o autorów, to na stosie hańby mam na pewno „Sapiens” Yuval Noah Harariego, „Homo Deus” już czytałam. Bardzo lubię tego historyka. Lubię też Fransa de Waala, mam jeszcze jedną jego książkę do przeczytania. Robin Dunbar to jest biolog ewolucyjny, też jeszcze mi jego książka została do przeczytania i mam zaległą „Tajemną historię” Donny Tartt, bo „Szczygła” kocham całym sercem. Mam dużo zaległych książek z literatury komercyjnej i wiele książek moich, ulubionych, urlopowych autorów, takich jak Guillaume Musso, Kristin Hannah, Colleen Hoover. Nie wszystkie czytałam, więc na pewno będę chciała po nie sięgnąć. Ewentualnie, gdy będę już na emeryturze to sięgnę po stos hańby i literaturę komercyjną będę przeplatać klasyką światową. Nie czytałam jeszcze „Ksiąg Jakubowych”. Jest mi wstyd z tego powodu, bo wszystkie inne książki naszej noblistki Olgi Tokarczuk już czytałam. Mam jeszcze na stosie hańby dwie książki Jakuba Małeckiego „Rdzę” i „Dygot”, a to jest ostatnio mój absolutnie ukochany pisarz.

 

A skoro mowa o autorach, to nasunęło mi się takie ciekawe pytanie: załóżmy, że masz możliwość wyjazdu na weekend w jakieś zaciszne miejsce, gdzie możesz czytać i tylko czytać bez przerwy do upadłego. Jakie książki i jakich autorów ze sobą zabierasz?
Anna Dan: Gdybym mogła wyjechać sama na weekend i czytać do upadłego, to na pewno wzięłabym trzy lub cztery książki z różnych gatunków, bo zawsze czytam kilka książek na raz. Może nie jest to najzdrowszy nawyk, ale ja nie widzę w tym nic złego, żeby jakąś cegłę non fiction przeplatać szybkim kryminałem czy romansem. Na pewno włożyłabym do walizki „Rdzę” albo „Dygot” Jakuba Małeckiego. Wzięłabym którąś z książek Yuval Noah Harariego, bo to jest jedna z książek, którą trzeba przeczytać. Wzięłabym jakiś kryminał Roberta Galbraitha albo Mroza. Obu lubię.

 

Przejdźmy teraz do Twojej ostatniej książki. „Lina” jest wydana w formie darmowego e-booka. Każdy może sięgnąć po ten tytuł bez ponoszenia jakichkolwiek kosztów. To było zamierzone działanie i miałaś w tym niezwykle ważny cel. Opowiedz proszę o szczegółach.
Anna Dan: To prawda, to był cel antypiracki. Po wydaniu „Solo” dołączyłam do grona autorów, których książki są piratowane i rozpowszechniane na prawo i lewo w Internecie. Pomyślałam sobie, że wykorzystam popularność „Solo” i poproszę blogerki, którym „Solo” przypadł do gustu o wzięcie udziału w mojej małej antypirackiej akcji uświadamiającej. Na tę akcję poświęciłam „Line”, oddałam ją za darmo . Legimi.pl (dystrybutor e-booków i audiobooków), gdzie można pobierać książki w formie downloadów oraz w programach abonamentowych, zamieściło moją „Line” w dziale darmowe e-booki. Każdy może sobie ją stamtąd pobrać za darmo na swój czytnik i przeczytać, a na końcu natknie się na posłowie, w którym wyjaśniam, jak działa prawo autorskie i na czym tak naprawdę polega to piractwo.

 

No właśnie, czym tak naprawdę jest prawo autorskie i jak należy je interpretować?
Anna Dan: Otóż, istotą prawa autorskiego i najbardziej fundamentalnym prawem autora jest prawo do decydowania o swoim dziele. O tym czy zostanie ono wydane, czy pozostanie w szufladzie, czy będzie wydane pod nazwiskiem, czy pod pseudonimem, czy darmowo, czy odpłatnie. To są najbardziej niezbywalne autorskie prawa osobiste i majątkowe. Tymi prawami nie może rozporządzać nikt poza autorem, więc jeśli ktoś moją książkę rozpowszechnia w sieci, wbrew mojej woli, wkracza w moje prawa, tak to się nazywa w języku prawnym. Innymi słowy, gwałci moje prawa i mam prawo go za to pozwać do sądu. W przypadku „Solo” nie podjęłam decyzji o darmowym opublikowaniu książki. Książka została wydana przez komercyjnego wydawcę, miała cenę na okładce, a jednak ktoś wrzucił ją do sieci po to, żeby inni mogli ją za darmo pobierać i czytać. Ja to odbieram nie tylko jako łamanie prawa, ale również jako akt hejtu i przemocy względem mnie i wszystkich tych osób, które nad moją książką pracowały. W jaki sposób darmowe wydanie „Liny” ma pomóc w walce z piractwem? To się wydaje trochę sprzeczne z logiką, bo przecież mówimy tutaj o prawie autora do wynagrodzenia. To jest bardzo proste. Jeśli posłuchacie piratów, to prędzej czy później padnie ich koronny argument, że książki są za drogie. No, więc wydając książkę za darmo wytrącam im tę broń z ręki. Przecież można korzystać z bibliotek i wypożyczać książki całkowicie za darmo. To jest zgodne z prawem biblioteki, które działają na public lending right – co oznacza, że za każde wypożyczenie autor, tłumacz i wydawca ma zapłacone. Pewnie niewiele z was o tym wie, ale budżet państwa płaci za utrzymanie bibliotek, aby biblioteki mogły wypożyczać dzieła. Jest w prawie autorskim instytucja dozwolonego użytku, na mocy której każdy z nas może pożyczyć książkę znajomemu, rodzinie, czy koledze. Tutaj raczej chodzi o to, aby to był krąg osób połączonych bliższymi więziami. Można korzystać też z zasobów wolnych w Internecie, są przecież książki, które są już w domenie publicznej, bo prawa autorskie do nich wygasły, na przykład wolne lektury, są książki, które decyzją autora zostały wydane za darmo. Są też creative commons, która nie dość, że pozwala na pobieranie i rozpowszechnianie, to nawet na modyfikację, wszystko zależy od tego, jak jest skonfigurowana. Jest naprawdę bardzo dużo możliwości darmowego czytania, więc wkurza mnie niesamowicie, że nadal ktoś decyduje za mnie, kto i kiedy ma moją książkę darmowo czytać. W posłowiu do „Liny” zwróciłam uwagę na to, że tutaj nie chodzi tak naprawdę o pieniądze, tutaj chodzi o zasadę, praworządność oraz szacunek. Prawda jest taka, że bardzo wielu autorów, od Stevena Kinga po wielu autorów polskich ma na swoim koncie książkę wydaną za darmo, książkę wydaną charytatywnie, całkowicie darmową. Myślę, że naprawdę, mogę to powiedzieć w imieniu wszystkich autorów – nie chodzi o pieniądze, to piratom chodzi tylko o pieniądze i dlatego kradną. Autor ma zawsze dużo szerszy interes aniżeli tylko zmonetaryzowanie swojego jednego opowiadania czy książki. Oczywiście, publikowanie za darmo jest też elementem promocji. Jasne, każdy autor ma prawo do autopromocji. Ja wydając „Line” za darmo promuję tylko jedno, promuje legalne czytanie, bo tak jak wspomniałam wcześniej nie zamierzam więcej pisać i wydawać. Nie zamierzam budować kariery autorskiej.
Jeszcze tutaj dodam, że biblioteki, nie wiem czy wszystkie, ale te miejskie na pewno, dysponują pewną pulą darmowych kodów do Legimi, dzięki którym można mieć dostęp do dziesiątek tysięcy tytułów, legalnie dostępnych w tym serwisie. Wystarczy mieć kartę czytelnika i napisać maila z prośbą o wspomniany kod. Można czytać legalnie i za darmo.

 

Skala piractwa wśród użytkowników sieci jest ogromna. Codziennie setki tytułów są wrzucane i pobierane z nielegalnych źródeł. Niestety, wiele osób nie zdaje sobie z tego sprawy, nie myśli kategoriami okradania autora, robienia czegoś niezgodnie z prawem. Jak myślisz, skąd wynika ta nieświadomość czy może to zwykła ignorancja i brak obawy o konsekwencje?
Anna Dan: Od razu powiem, że nie ma świeżych danych liczbowych dla rynku polskiego. Ostatni duży raport pochodzi z roku 2017. To jest raport Deloittea, który podał w danych liczbowych wszelkie aspekty piractwa internetowego w Polsce, dla wszystkich dziedzin wydawniczych,. Nawet jeśli od tego raportu minęło 5 lat, to chyba nie ma co się łudzić, że sytuacja uległa znacznej poprawie. Z raportów wynika, że w okresie pandemicznym troszeczkę piractwo elektroniczne wzrosło. Jeśli nawet od raportu Deloittea minęło 5 lat, to jest to okres dość prężnego rozwoju modeli abonamentowych i streamingowych, które bardzo poprawiają dostęp do treści. Raport Deloittea mówił, że co drugi polski internauta otwarcie przyznaje się do korzystania z nielegalnych źródeł treści w Internecie. Gdyby to ująć w złotych, to mamy rocznie ponad 3 miliardy złotych utraconego PKB. Może jak na PKB to nie jest dużo, ale liczbą, która bardziej zadziała na waszą wyobraźnię jest 27,5 tysiąca utraconych miejsc pracy z tytułu osłabienia przemysłu rozrywkowego poprzez piractwo oraz 850 milionów złotych strat. To są podatki, które nie zostały wpłacone, to jest wartość pirackiej konsumpcji treści, czyli tyle pieniędzy powinni dostać twórcy i skarb państwa, gdyby ta kultura została skonsumowana legalnie. Natomiast, żeby było zabawniej i mówię to oczywiście sarkastycznie, to Polak jeszcze płaci za dostęp do pirackich treści, ponieważ doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że takie Chomikuj pobiera opłaty za transfer większych plików czy za większe konto, o większej przepustowości. Takie roczne wydatki Polaków na korzystanie z pirackich serwisów wynoszą 900 milionów złotych. No i tutaj docieramy do dużego problemu, do tych wszystkich pirackich serwisów. Najpierw chciałabym powiedzieć, że oczywiście wiele się w tej dziedzinie robi. Sam raport Deloittea wskazał takie obszary, w których można działać. Oczywiście jednym z sugerowanych rozwiązań jest zwiększenie podaży legalnych treści. To się dzieje, bo przecież subskrypcję i streamingi rozwinęły się bardzo gwałtownie w ostatnich latach, myślę tutaj o naszej działce książkowej, to jest przecież Legimi i Empik Go. Raport Deloittea sugerował też stworzenie takiej krajowej bazy stron internetowych, za pośrednictwem których najczęściej dochodzi do naruszeń prawa autorskiego, żeby nieświadomy internauta mógł sprawdzić, czy czasem nie narusza prawa. Oczywiście wiele wskazuje też na edukację społeczną, ponieważ proszę sobie wyobrazić, że dziś 39% respondentów jest nieświadomych faktu, że narusza prawo autorskie. Nie wie, że wrzucając film albo książkę do Internetu narusza czyjeś prawa, to jest ta liczba, w którą mi najtrudniej uwierzyć. Oczywiście dużo też można zrobić w obszarze legislacyjnym, zwłaszcza w odpowiedzialności hosting providerów. No i tutaj wracamy do tych serwisów, za pośrednictwem których dochodzi do masowego łamania prawa autorskiego i tak naprawdę niewiele można z nimi zrobić. W Polsce synonimem piractwa jest, już wspomniany wcześniej, serwis z gryzoniem w nazwie. On wielokrotnie był pozywany przez różne organizacje: przez Stowarzyszenie Filmowców Polskich, Polską Izbę Książki chyba ZAiKS też. Przez różne mniejsze organizacje, ale również przez taki amerykański odpowiednik ZAiKS-u, czyli Amerykańską Organizację Zbiorowego Zarządu Prawami Twórców, te procesy nie doprowadziły do rozstrzygnięcia, jeszcze się toczą. Nie ułatwia sprawy to, że Chomikuj zmieniło siedzibę z Polski na Cypr, a później już w ogóle poza europejski obszar, na Belize, po drodze też zmieniło właściciela. Zasadniczą sprawą jest to, że serwis w zasadzie nie narusza prawa, serwis nie poczuwa się do odpowiedzialności za naruszenie prawa, ponieważ prawo naruszają jego użytkownicy. Kiedy w 2012 roku Polska Izba Książki nazwała Chomikuj pirackim serwisem, to prawnicy Chomikuj pozwali Polską Izbę Książki o naruszenie dóbr osobistych, i nazwanie go pirackim serwisem, bo to nie jest serwis piracki. To jest po prostu dostawca przestrzeni, dostawca dysku. Piratami są jego użytkownicy. Oczywiście, zakładając konto na każdym takim serwisie, podpisujemy regulaminy, w których jest napisane, że treści zamieszczone w naszych chomikach powinny być legalne, ale po pierwsze, kto to czyta, po drugie, kto to respektuje. Trzeba też oddać takim serwisom jak YouTube czy Chomikuj, czy nawet cda, bo oni w przeszłości też mieli tego typu problemy, że bardzo sprawnie procedują zgłoszenia o naruszeniach. Ja wiele razy zgłaszałam naruszenia na Chomikuj czy na YouTube i pliki pirackie są dość sprawnie usuwane. Natomiast, jeśli chodzi właśnie o te problemy legislacyjne, to po pierwsze nie doprowadzono do rozstrzygnięcia spraw sądowych przeciwko Chomikuj, , a po drugie dużą trudnością jest pozywanie , poszczególnych użytkowników, którzy rozpowszechniają na swoich kontach pirackie treści. Można to zrobić, choć to jest procedura bardzo skomplikowana. Jeśli chodzi o Chomikuj to w tej chwili już niemożliwa, właśnie z tego względu, że ma siedzibę w Belize, ale jeszcze pięć, sześć lat temu sama asystowałam w takiej bardzo dużej akcji pozywania internautów, czyli wysyłania zawiadomień i propozycji ugody za naruszenie prawa autorskiego do tych internautów, którzy przez Chomikuj oraz przez Torenty rozpowszechniali książki i audiobooki. Ta sprawa bardzo szeroko poniosła się po sieci. Myślę, że do tej pory można jeszcze znaleźć na różnych forach, różne wpisy. Zostało to uznane za copyright trolling, ponieważ tak jak mówię, osobiście w tym uczestniczyłam, to mogę z całą stanowczością stwierdzić, że to nie było żadnym copyright trollingiem. To było absolutnie legalne działanie w imieniu dużego polskiego wydawnictwa, które miało wszelkie prawa do tych treści, więc ta akcja przyniosła trochę czarnego PR-u wydawcy. Natomiast moim zdaniem, zadziałała bardzo dobrze edukacyjnie. Działało to tak, najpierw bardzo skrupulatnie i pieczołowicie były zabezpieczone dowody, czyli te transfery plików rozpowszechniane w Internecie. Zostało to zgłoszone do prokuratury z zawiadomieniem o możliwości popełnienia przestępstwa, prokurator występował do serwisu o udostępnienie danych IP, danych osobowych danego użytkownika, a na te adresy były wysyłane powiadomienia i propozycje ugód. Z tytułu tych ugód zostało ściągnięte dla twórców paręset tysięcy złotych. Było bardzo wiele spraw sądowych, przy czym bardzo wiele też zostało umorzonych. I tutaj jest to bolączka, bo to jest jednak, koniec końców, działanie o bardzo niewielkiej szkodliwości społecznej, więc często sprawy są umarzane. Natomiast problem jest taki, że poruszenie wśród internautów było wówczas ogromne. Sprawy o naruszenie prawa autorskiego były traktowane jak naruszenie wolności słowa i wolności osobistej. Ten sam problem jest z usuwaniem pirackich plików z YouTube’a czy Chomikuj, choć można to wykonywać bardzo sprawnie, to jednak mimo wszystko, jest to procedura bardzo uciążliwa, gdyż w miejsce jednego usuniętego pliku natychmiast powstaje pięć nowych kont z pięcioma nowymi plikami. A wiąże się to z tym, że istnieje duża grupa ludzi, którzy za swoją misję poczytują sobie darmowe rozpowszechnianie kultury. To są ludzie o bardzo różnych poglądach: od anarchistycznych, po taki pogląd, że po prostu kultura powinna być wolna. Oni uważają, że jeżeli plik jest niematerialny, to nic nie kosztuje, a zatem nikt nie powinien za niego płacić. Te poglądy są bardzo nośne i sporym echem rozbrzmiewają w społeczeństwie. Trudno się z nimi polemizuje, ponieważ ci najbardziej hardcorowi piraci mają mnóstwo wymówek, mnóstwo powodów, dla których kultura powinna być darmowa. I tu jest istota problemu. Wydaje mi się, że żadna liczba procesów czy to pozwów zbiorowych, czy indywidualnych, żadne procesy legislacyjne, nie zadziałają tak dobrze, jak duża, szeroko zakrojona kampania społeczna uświadamiająca, czym jest prawo autorskie i czym jest gwałcenie tego prawa. Taka akcja mogłaby skutkować w Polsce tym, że piractwo będzie społecznie napiętnowane, bo tego społecznego napiętnowania w Polsce nie ma.

 

Drogi Czytelniku, zanim skusisz się, by sięgnąć po nielegalne treści, pomyśl o tych wszystkich liczbach, które przed chwilą usłyszałeś, o tym, ile traci na tym autor, niejednokrotnie Twój ulubiony, tłumacz, wydawca. I nie mów mi, że to tylko jeden plik, tylko dla ciebie. Jak to mówią kropla drąży skałę, a drążona w prawie autorskim piracka szczelina wyrządza naprawdę wiele szkód. Nie pogłębiaj jej.

 

Serdecznie dziękuję Annie Dan, że zgodziła się być moim gościem i odpowiedziała na kilka pytań, przybliżyła nam istotę prawa autorskiego oraz opowiedziała naprawdę dużo na temat skali piractwa oraz o tym, dlaczego takie działania szkodzą zarówno autorom, wydawcom, jak i samemu czytelnikowi.
Anna Dan: Bardzo Wam dziękuję za wysłuchanie. Magdzie dziękuję za możliwość tej rozmowy. Życzę Wam wszystkiego dobrego. A jeśli temat legalnego czytania jest wam bliski, to bardzo proszę szerzcie tę ideę dalej.

Na koniec jeszcze dodam, że książka „Solo”, o której rozmawiałyśmy wcześniej, została nominowana do tytułu książki roku 2021 przez serwis lubimyczytać.pl. Zagłosować możecie pod tym linkiem. Od razu zaznaczam, że nie trzeba mieć konta w serwisie, żeby oddać swój głos.
Czytajcie legalnie!

podpis

Podziel się wpisem ze znajomymi!

O AUTORCE:

Mama o książkach.

Cześć, mam na imię Magda i mieszkam w niewielkiej górskiej miejscowości na południu Polski. Mój blog powstał ponad 10 lat temu, gdy pod wpływem chwili stworzyłam pierwszy wpis na temat przeczytanej dzieciom książki – stąd słowo „mama” w nazwie witryny. [więcej...]

NAJNOWSZE W KATEGORII:

THRILLER / KRYMINAŁ

LITERATURA OBYCZAJOWA

FANTASTYKA

Przejdź do góry